Michał Przysiężny w drugiej rundzie AO, drabinka otwiera się
Michał Przysiężny awansował do drugiej rundy pierwszego w tym roku szlema – Australian Open. Na starcie swojej przygody z tegorocznym turniejem odprawił Horacio Zeballosa 6-3 7-6(4) 7-5.
Michał był zdecydowanym faworytem tego spotkania. Argentyńczyk nie jest mocny na nawierzchni twardej, ale Przysiężny nie lekceważył go, stwierdzając w wywiadach, że Horacio nie jest wyłącznie „ziemniakiem”. Poza tym, to Zeballos wygrał ich dwa poprzednie mecze.
Spotkanie od początku ułożyło się po myśli Polaka. Szybkie przełamanie, utrzymywanie własnego serwisu i zakończenie seta kolejnym przełamaniem.
Wydawało się, że scenariusz drugiego seta będzie podobny. Tym razem jednak to Zeballos szybko wyszedł na prowadzenie 3-1, później 4-2 i pozostawało mu skoncentrować się na własnym podaniu. W ósmym gemie Michał dokonał przełamania powrotnego, gładko wygrał swój serwis i chwilę później miał nawet dwie piłki setowe.
Argentyńczykowi udało się z tej sytuacji wyjść obronną ręką i doprowadzić seta do tie-breaka, a tam znów miał bardzo komfortową sytuację na początku. Mini-break na starcie, dwa własne serwisy i było już 3-0. Przysiężny do końca już nie oddał punktu po swoim podaniu, a Zeballos zrobił to trzykrotnie i mógł pluć sobie w brodę.
Podobnie co drugi, rozpoczął się set trzeci. Po chwili od rozpoczęcia, Horacio prowadził już 3-0. Kolejne trzy gemy padły jednak łupem Polaka, a w jedenastym gemie (do tego czasu tenisiści utrzymali własne podania) doszło do decydującego przełamania.
Zrezygnowany Argentyńczyk nie wygrał żadnego punktu przy swoim serwisie i Michał serwował, by zakończyć mecz. Wygrał kolejne cztery punkty (łącznie w końcówce zdobył ich dwanaście z rzędu) i mógł cieszyć się z awansu do kolejnej rundy.
Przed turniejem w zapowiedzi narzekaliśmy na losowanie Polaka. Jednak już po jego starcie, dzięki wycofaniu z turnieju Philippa Kohlschreibera, oraz wczorajszym kreczu (przy stanie 0-2 w setach) Johna Isnera, uśmiechamy się od ucha do ucha, ponieważ przed Michałem bardzo duża szansa na osiągnięcie czwartej rundy.
Studzimy jednak emocje i skupiamy się na kolejnym rywalu, czyli Francuzie, który zastąpił wycofanego Kohlschreibera. Stephane Robert to szczęśliwy przegrany z kwalifikacji. Tam był rozstawiony z siódemką i na rozkładzie miał: w pierwszej rundzie Kudryavtseva (6-4 6-3), w drugiej Gigounon’s (6-3 7-5) i w decydującej przegrał z Berrerem (5-7 1-6). Dzięki wysokiemu rozstawieniu wykorzystał szansę, jaka przydarzyła mu się po rezygnacji z turnieju Niemca i zajął jego miejsce w głównej drabince. Jego przeciwnikiem był Słoweniec Aljaz Bedene, z którym uporał się stosunkowo łatwo 7-6(3) 6-3 6-0.
Przysiężny dwukrotnie spotkał się w swojej karierze z Francuzem. Historia ich rywalizacji sięga, aż 2002 roku, kiedy to trafili się na siebie w czeskim futuresie. Wygrał wtedy Robert 6-2 6-3. Pięć lat później, już na nawierzchni twardej, doszło do ich pojedynku w kwalifikacjach do turnieju we Wrexham. Zrewanżował się wtedy Michał 6-1 3-6 6-3. Kolejna przerwa i po następnych siedmiu latach znów panowie staną po drugiej stronie siatki. Kto tym razem okaże się lepszy? Głęboko wierzymy, że będzie to Polak.
Stephane Robert to również nasz znajomy z polskich challengerów. Na światowej arenie zapisał się w pamięci jako pogromca Tomasa Berdycha na Roland Garros, wygrywając od stanu 0-2. Francuz przeważnie gra sprytny, techniczny tenis. Od czasu kontuzji serwuje słabo, ale technicznie i wielu rywali ma z tym problem.
Jeśli Michał przebrnie przez drugą rundę, w trzeciej czekać na niego będzie być może Słoweniec Blaz Rola, dla którego jest to debiut w turnieju głównym wielkiego szlema. Przeszedł jak burza kwalifikacje (nie miał łatwych przeciwników) i w pierwszej rundzie zdążył pokonać w trzech setach Delbonisa. Teraz zmierzy się z Martinem Klizanem, który właśnie wyeliminował Isnera (a raczej kontuzja wyeliminowała Big Johna).
Klizan, podobnie jak Robert, jest lucky loserem. Był rozstawiony z dwójką w kwalifikacjach, które przechodził bardzo opornie, aż w finałowej fazie został pokonany przez Austriaka Thiema. Nie jest tajemnicą, że korty twarde nie są jego specjalnością (raczej trzyma się mączki – choć na hardzie wygrał z Tsongą oraz zdobył tytuł w Petersburgu) i Blaz Rola stoi przed świetną okazją na osiągnięcie, jak na razie, życiowego sukcesu.
Korzystając z okazji, mimo że dzień podsumuje Nathi, pozwolę przyznać nagrody dnia. Bohaterem dnia według mnie jest Andreas Seppi, który po fantastycznym meczu i rywalizacji z Lleytonem Hewittem i australijską publiką, melduje się w drugiej rundzie (chociaż Hewitt miał nawet piłkę meczową).
Największym przegranym, po również pięciosetowym boju, jest Daniel Brands, który tych piłek meczowych miał siedem i żadnej z nich nie potrafił wykorzystać. Przegrał z Gillesem Simonem (ostatni set zakończył się wynikiem 14-16), który do ostatniej chwili nie mógł zdecydować, czy wystąpić w turnieju – z powodu kontuzji. Brawa również dla Francuza.